Widnieje na plakacie, góruje nad orkiestrą, macha rękoma i co jeszcze?
Czy jest potrzebny? Czy orkiestra dałaby sobie radę bez niego? Dyrygent jest osobą, która bierze na siebie odpowiedzialność za interpretację, wyjątkowość wykonania i spójność muzyków. Batuta jest podobna do berła, ma pewną władzę nad muzykami, a także zapewnia pomoc i wskazuje kierunek.
Słyszałam piękne porównanie dyrygenta do lokomotywy, która ciągnie ciężar interpretacji muzyki. Odczuwa ciężar bycia z każdym muzykiem z osobna, z każdą sekcją razem i łączy siły całej orkiestry. Podoba mi się również analogia do mistrza kuchni, przygotowującego posiłek z wielu dań. Każde z nich jest inne, złożone z ciekawych składników i ziół. Aromaty i smaki uzupełniają się, przenikają się i wnoszą wspaniałe doznania.
Dyrygent na próbach ustawia proporcje instrumentów, nadaje charakter melodiom i natężenie dźwięku. W zasadzie to jest osoba, która najwięcej mówi (bo jej wolno) i przerywa grę na próbach (dyskryminacja, nie?). Opowiada, co chce osiągnąć, zwraca się do poszczególnych instrumentalistów lub grup instrumentów. Może dać swobodę instrumentaliście i swoimi gestami dopasować resztę orkiestry, jeśli ma taką wolę. To są wymarzone momenty dla solistów orkiestrowych, np. 1-go flecisty, 1-go oboisty, 1-go trębacza itd. Wtedy oni zza swojego pulpitu kierują liczną grupą. Jeden dyrygent daje muzykom więcej swobody i inicjatywy własnej, drugi mniej. Dlatego jest różnorodność na koncertach. Ja to odczułam przy kolejnych koncertach z utworami, które już grałam, np. Symfoniach Beethovena lub Symfoniach Pendereckiego. Muzyka wydaje mi się cały czas piękna, a ciekawe interpretacje dyrygentów daję poczucie świeżości i mobilizacji. Czasem dyrygent sprawdza czujność orkiestry na próbach w taki sposób, że robi zawieszenie na fermacie, specjalnie przetrzymuje pauzę lub oddech, opóźnia pierwszą miarę w takcie i sprawdza, czy ktoś z muzyków się pospieszy i zagra “generała”. Taki test uważności przypomina się podczas koncertu.
Dyrygent jest niezbędny, kiedy utwór ma złożoną budowę rytmiczną, częste zmiany tempa, zawieszenia. Nabija tempo, pokazuje początki i końcówki dźwięku. Jest potrzebny w muzyce współczesnej, atonalnej, kiedy brakuje intuicji, kiedy zacząć lub trudno doliczyć się miejsca w utworze. Oczywiście, w orkiestrze liczymy przede wszystkim na siebie. Mamy nadzieję, że instrument przed nami nie pomylił się i startujemy w dobrym miejscu. Mimo wszystko, miło dostać potwierdzenie startu od dyrygenta. Zdarzają się tacy dyrygenci, że odczuwa się dużą przyjemność wspólnej pracy. Patrzą na muzyków, uśmiechają się, współpracują, są charyzmatyczni i przemycają drobne komplementy, które muzycy lubią i których potrzebują. A z drugiej strony czuć ich profesjonalizm, świadomość i wrażliwość na muzykę.
Czasem próby z dyrygentem są przegadane, nudne i czas wolno płynie. Jest to uciążliwe, gdy dyrygent często przerywa. Porównałabym to do niepotrzebnego hamowania rozpędzonego auta. Patrzę, czy przekłada kartki partytury w lewo, czy w prawo. Cofa się, czy idzie dalej. Zdarzają się tacy, co na siłę i bez konkretnych celów powtarzają materiał. Jest to uciążliwe, jeśli są to momenty kulminacyjne i głośne. Wolę tych dyrygentów, którzy okazują zaufanie muzykom, że sami doszlifują detale, np. intonację. Ruchy dyrygenta mogą być dokładnie w pulsie muzyki, a mogą delikatnie wyprzedzać. To są sposoby na synchronizację skrajnie siedzących muzyków. Jest to jedna z ważniejszych funkcji dyrygenta. Obecnie reżim sanitarny zwiększył dystans między muzykami, co utrudnia utrzymanie spójności pulsu.
Jest jeszcze jedna osoba, którą wszyscy muzycy bacznie obserwują – koncertmistrz. W pewnych momentach przejmuje rolę dyrygenta, raczej jest to nieuchwytne dla widowni. Zdarza się, że dyrygent jest tego świadomy. Rzadko myli się, zadyryguje takt na inne metrum lub pokaże złe tempo. Logicznie rzecz biorąc, lepiej, żeby mój dźwięk zgadzał się z dźwiękiem skrzypiec niż z cichą batutą dyrygenta.
Wielokrotnie zdarzyło mi się grać w orkiestrze bez dyrygenta. Prowadził muzykę koncertmistrz – skrzypek, pianista siedzący za fortepianem lub solista skrzypek. To zaskakujące, że nie mając wolnej ręki, potrafią pokazać zwolnienie oczami, ramionami i skinieniem głowy.
Moje oczy kursują między nutami, dyrygentem, koncertmistrzem i jeszcze kontem oka patrzę na flecistę lub oboistę obok mnie. Taka magia. Czuję i słyszę branie oddechu kolegów obok mnie. To pomaga grać razem.
Na co dzień dyrygenci raczej są niedostępni dla muzyków. Czasem brylują i opowiadają interesujące historie, zatrzymują się po próbie, żeby dodać drobną uwagę i wtedy jest chwila, żeby zobaczyć ich z bliska. Zazwyczaj izolują się od orkiestry. Mieszkają w innym hotelu niż zespół i jeżdżą z szoferem.
Kiedy nazwałabym dyrygenta tyranem? Raczej nie miałam takiej nieprzyjemności. Zdarzają się uciążliwi, nudni i bez charyzmy. Jakie cechy powinni mieć? Kochać muzykę, mieć wizję i lubić władzę 🙂 Co uspokaja dyrygenta? Kiedyś dostałam radę: „uśmiechaj się i kiwaj głową”. Dać mu szansę i zaufanie dla jego interpretacji. Czasem to najlepsze rozwiązanie.
Trzymajcie się ciepło!
Anna Jasińska